Z byłym piłkarzem Olimpii Koło – Stanisławem Kazimierczakiem o pseudonimie „Santa Maria”, pomocnikiem Olimpii w latach 1955 –1972, rozmawia Michał Chojnacki.
– Jesteś jednym z najstarszych piłkarzy, którzy grali w Olimpii (z uwagi na to, że znamy się od dziecięcych lat mówimy sobie po imieniu). Oprócz Ciebie starszy jest tylko Henryk Sobiś i Romuald Skórzyński. Chciałbym, abyś przypomniał swoją przygodą z piłką kiedy byłeś czynnym zawodnikiem.
– Michaś, jak mogę odmówić kiedy Tobie i mnie zależy na dobru kolskiej piłki.
–Powiedz więc jak oceniasz poziom gry obecnej Olimpii?
– Grę oceniam średnio. W niektórych meczach oceniam źle taktykę. Nie może być tak, żeby drużyna w ostatnich minutach traciła bramki. To trzeba poprawić. Widzę, że dobrze spisuje się młodzież. Teraz w IV lidze za cel powinni wziąć sobie zajęcie miejsca w pierwszej dziesiątce.
–Ile razy w tygodniu trenowaliście Twoich czasach w Olimpii?
– Zależy w której klasie graliśmy. Jeśli była to III liga, intensywność treningów była większa.
– Czy mieliście jakieś wynagrodzenie za grę?
– Tak. Pamiętam, że za wygrany mecz w Ostrowie dostaliśmy 1 kg. salcesonu, 3 bochenki chleba i do popicia lemoniadę.
– A jak było ze sprzętem piłkarskim?
– Piłki były sznurowane rzemieniem o grubości 0,5 cm, szyte ręcznie. W środku była dmuchana dętka tzw. „blaza”. Podczas deszczu piłka namakała, ważyła czasem 1 kg, często pękało szycie z piłki robił się balon lub jajo. W klubie było 5–10 piłek, które nie nadawały się do gry, a na mecz zabierano jedną, najlepszą. Dopiero w latach1958 – 1960 pojawiły się nowe piłki tzw. ”cytrynki”. Buty piłkarskie nazywane popularnie „tepami”. Korki były przybijane gwoździami do zelówki z grubej skóry (3 warstwy, każda grubości 3 mm). Były ciężkie i niewygodne, a o żonglerce w nich można było tylko pomarzyć. O buty i korki w nich dbał bezinteresownie jeden z kibiców pan Bota (imienia nie pamiętam). Potem wynaleziono kołki wkręcane na gwint, które są używane obecnie. Trawy w okolicach pola karnego nie było, stało natomiast kilka kałuż, gdzie woda sięgała do kostek. Często piłka zatrzymywała się w środku kałuży i czekała na odważnego, który ją kopnie. Takich odważnych było kilku i nazywano ich „momenciarzami”. Pamiętam, że do najodważniejszych, którzy nie bali się wody należeli: Franciszek Leśniewski i Zygmunt Kuliński. W latach sześćdziesiątych, żeby nie było wody pod bramkami płytę podwyższono o 60 cm, a prace wykonała częściowo nieodpłatnie firma Tadeusza Wasiaka i Władysława Witkowskiego.
– Jak wyglądała wtedy selekcja zawodników?
– Żadnej selekcji nie było. Kto chciał grać przychodził na trening i chwalił się co umie. Tych najlepszych wybierało się do składu na najbliższy mecz. Na trening przychodziło od 20 do 30 zawodników. Niektórzy przychodzili na zajęcia wcześniej i trenowali dłużej, taką przyjemność sprawiała im piłka. Często graliśmy miedzy dzielnicami do których należała m.in. : ul. Blizna, Miasto (Wyspa), Przedmieście Warszawskie, Przedmieście Kaliskie, Płaszczyzna, Nagórna i były drużyny zakładowe. Często z nich wybierało się najlepszych grajków. W początku lat 60-tych zorganizowano turniej juniorów. To bardzo pomogło w doborze zawodników. To trwa do dzisiejszej chwili i mi się bardzo podoba, że jest to kontynuowane. Cieszy to, że są seniorzy, juniorzy, trampkarze , młodzicy, orliki starszy, orlik młodszy i żak.
– Podczas jednych z naszych rozmów powiedziałeś, że „Olimpii potrzebny jest pies”. Czy możesz przybliżyć ten temat? Jeśli mówisz poważnie, to jakiej rasy ma być ten pies?
– To jest przenośnia. Według mnie „pies” to taki zawodnik, który hasa po polu karnym i wykorzystuje sytuacje do strzelenia bramki. Musi to być człowiek odważny, silny, skoczny i mieć sprawne obydwie nogi. Czyha na dobitki, piłki z rogu, rzutów wolnych, krótko mówiąc powinien mieć „nosa”. Rasa nie jest tu najważniejsza. Uważam, że najlepszy byłby tutaj zwykły „kundel”, który pęta się miedzy zawodnikami, szybki, dobija „wyplute” piłki przez bramkarza, czeka na błąd przeciwnika. Za moich czasów role taką spełniał Stanisław Kujawa (Kujak), Ryszard Zabłocki, Edward Krakowiak, Wojciech Kozajda, no i ten co przeszedł do Grzegorzewa – Sławek Gnatowski.
– Powiedz mi co teraz porabiasz?
– Najlepsze lata mam za sobą. Emerytura niezbyt wysoka, trzeba dorobić. Pomimo tego, że skończyłem studia, nie mam szkoły zawodowej. Nauczyłem się dorabiać klucze do drzwi, kłódek, szafek, samochodów itp. Pracuję w „Markecie”. No i oczywiście interesuję się nadal piłką nożną.
– Dziękuje za rozmowę i pociechy z wnuków, którzy, jak się dowiedziałem też kopią piłkę.
to były piekne lata piłki gdy olimpia grala w III Lidze na lewym grał sw. pamięci STEFAN BIAŁOBRZEWSKI -ps.BABCIA powołany do reprezentacji polski nie wykorzystal tej szansy